Kaleka mnie denerwuje – kto w ogóle lubi kalekę?
Zawsze myślałam, że taka jestem mądra, nowoczesna i tolerancyjna. Moje rozbujałe ego wybitnie mi w tym pomagało. Po czym rzuciło mi się w oczy „to”. Kaleka. Poczułam zniesmaczenie.
Kaleka mnie denerwuje
Zanim znienawidzisz mnie za sam wstęp, przeczytaj proszę do końca. Jestem dziewczyną kobietą z niepełnosprawnością nabytą. Urodziłam się zdrowa, ale w wieku sześciu lat zaczęła się zła historia. Najpierw byłam dziewczyną na wózku, później prawie mnie wyleczono. Prawie, bo stałam się dziewczynką z wyrokiem. Późniejsza choroba, która próbowała mnie zabić doszczętnie zrujnowała resztki zdrowia i sprawności, jakie mi pozostały. Miałam wtedy dwanaście lat. Wtedy pierwszy raz ktoś krzyknął „kaleka!” za moimi plecami. To było w gimnazjum. Wcześniej zdarzały się incydenty, takie jak wołanie na widok moich pleców „fuj jesteś obleśna!”. Zaczęło do mnie docierać, że już zawsze będę inna i wszyscy to widzą. Nie mogłam się z tym pogodzić. Zaczęłam wstydzić się swojego ciała, mojej choroby, której przecież nikt nie mógł zapobiec. Już wszystkie moje koleżanki były ode mnie wyższe. Uczniowie w szkole dokuczali mi, wyzywali od karłów, krasnali, obleśnych ryjów. Raz nawet grozili mi pobiciem, „bo się popatrzyłam”. Ale ja się nie poddałam. Prychnęłam pod nosem, że rzeczywiście kozaki we trzech na taką małą muszę iść, bo się boją. Zdziwili się. Byłam uparta. Cholernie uparta! Postanowiłam, że nigdy więcej nikomu nie dam satysfakcji wyśmiewania się ze mnie. Przystąpiłam do kontrataku. Moja mama nie byłaby dumna słysząc słowa, jakimi się broniłam przed szkolnymi oprawcami. Lecz na nich podziałało. Musiałam zniżyć się do ich poziomu. Słysząc paskudną wiązankę z ust „tej śmiesznej małej” zaczęli odpuszczać. Już widzieli, że nie można ze mnie bezkarnie drwić. Wreszcie dali mi spokój. Już nigdy więcej nikt nie odważył się powiedzieć mi w twarz „kaleka”.
Kto w ogóle lubi kalekę?
Czuję obrzydzenie do słowa kaleka. Czuję niechęć i irytację wobec osób, którym ta kaleka z ust i spod palców wypada. Bleh. Kto w ogóle lubi kalekę? Ostatnio przeżyłam mały szok kulturowy. Ja, osoba walcząca z nazywaniem „kalekami” ludzi z niepełnosprawnościami, musiałam zmierzyć się z kimś, kto sam o sobie mówił kaleka. Było mi przykro, że tak robi, ale cóż. Czy mam prawo zwracać tej osobie uwagę? 🙁 Nie. Nie mogłam jej tego zabronić. Przebąknęłam tylko, że skoro my-niepełnosprawni jako ogół, staramy się o poprawienie naszego wizerunku i nie pozwalamy na nazywanie nas kalekami, powinniśmy się starać unikać określania tak samych siebie. Bo kaleka jest słowem o negatywnych nacechowaniu i tego będę się trzymać. Żaden polonista, profesor Miodek, ani inny fachmen mnie nie przekona, że jest inaczej. Oczywiście swoją wypowiedź napisałam możliwie jak najdelikatniej. I tak naruszyłam cienką granicę, której przekraczać nie powinnam, bo to nie moja sprawa jak się ktoś określa, ale musiałam. „Muszę bo się uduszę”. Znacie to uczucie? Z wyrzutami sumienia, że wtryniam nos w nie swoje sprawy, czekałam na odpowiedź. Ta zasmuciła mnie jeszcze bardziej. „Jestem kaleką i nic tego nie zmieni. Żadna nazwa. Już do końca życia będę inwalidką”. Dyskusji dalej nie ciągnęłam, lecz zanurzyłam się w ponurych rozmyślaniach.
Chcę być kimś więcej niż tylko kaleką
Kaleka to najwidoczniej stan umysłu. Pewien obraz siebie w świadomości. A ja chcę być kimś więcej niż tylko niepełnosprawną kobietą. Chcę, by o moim życiu decydowało coś więcej niż tylko ten cholerny kawałek papieru leżący w szufladzie. Chcę by moją wartość określało coś więcej niż legitymacja osoby niepełnosprawnej noszona w portfelu. Postanowiłam, że przede wszystkim będę kobietą, mamą, córką, siostrą, dziewczyną, koleżanką z pracy, znajomą, a dopiero gdzieś tam, hen na końcu – będę osobą z niepełnosprawnością.
Bo moja niepełnosprawność mnie nie definiuje, tylko to jakim jestem człowiekiem! Dlatego nigdy, przenigdy nie powiem o sobie „kaleka”, ani nie pozwolę, by on mnie tak nazywał.
Pyskuję również na Facebooku – polub fanpage Pani Miniaturowa, będzie mi miło 🙂