Gdzie byli obrońcy życia?

Jestem osobą z niepełnosprawnością.

Jestem też osobą niskorosłą.

Miałam chorobę Perthesa.

Mam wszczepione implanty wzdłuż całego kręgosłupa.

Byłam prześladowana w szkole przez moją inność. Do teraz zdarza mi się usłyszeć przykry komentarz na mój temat.

Przeszłam zapalenie skórno-mięśniowe.

Lekarze straszyli, że ciąża mnie zabije.

Mam wszczepioną endoprotezę biodra.

Nie zawsze było kolorowo.

Ale nie piszę tego, by się przed Wami użalać. Zawsze staram się być ponad moją niepełnosprawność. Przecież już od dawna znacie moją historię. Wiecie kim jestem. Pokazuję kolejnym Czytelnikom, jak można pokonywać bariery, które życie rzuca nam pod nogi.

I w każdej z tych sytuacji, przy każdej chorobie, większych lub mniejszych problemach ze zdrowiem lądowałam w szpitalu lub sanatorium. „Na wyjeździe” byłam prawie pół dzieciństwa. Ciągle coś. Ciągle gdzieś. Zero poprawy, przedłużamy na kolejny turnus, jeszcze tydzień, jeszcze miesiąc… jeszcze jedno ćwiczenie, jeszcze jedno wkłucie, jeszcze jedna autotransfuzja. Jeszcze jeden płacz dziecka i krzyk zniecierpliwionej pielęgniarki.

Było nas tam sporo. Na każdym oddziale kilkadziesiąt dzieci, czasem koło setki. Wszystkie chore, powykręcane, „potworki”, jak ja. Z jedną nóżką bardziej, z jedną rączką jakby mniej, garbate, zaślinione, porażone, opóźnione. Różne. Pełen przekrój.

Łączyło nas jedno

Wszystkie byłyśmy wystraszone i tęskniące za mamą. Byliśmy tylko my i personel. Pytacie kto im pomagał?

W żadnych ze szpitali lub sanatoriów, gdzie przebywałam, nawet tuż przed operacją kręgosłupa, rąk i nóg, gdzie dzieci płakały ze strachu już kilka nocy przed, nie było nikogo, kto przejąłby się naszym losem. Kto pomógłby umyć, ubrać, nakarmić, przytulić, poczytać książeczkę. Powiedzieć dobre słowo. Nie było wolontariuszy obrońców życia, którzy by się nami zajęli i pocieszyli. Nie było pani Kai, która kocha muminki, nie było miłego pana Krzysia, ani nawet jednego psychologa.

Byłyśmy tylko my – wystraszone maluchy i dwie pielęgniarki na oddział pełen dzieci. Czasem były tam też nasze udręczone matki. Rzadko, bardzo rzadko, jakiś wymęczony życiem ojciec. A gdzie byli obrońcy życia? Może stali gdzieś pod jakimś szpitalem i wpatrywali się z czułością w banner przedstawiający ludzki zarodek…

 


Fanpage Pani Miniaturowa – wejdź i polub mój profil, aby być na bieżąco!
Instagram miniaturowa.pl
Twitter PaniMiniaturowa

Skip to content