Styl życia

Zakupy online dla zielonych – ta notka umarła

Przymierzasz się właśnie do swoich pierwszych poważniejszych zakupów online? Chcesz spróbować swoich sił na serwisach aukcyjnych? A może po prostu, nienawidzisz chodzić po sklepach, a pilnie potrzebujesz kupić sukienkę na wesele? Oto mój mini poradniczek – zakupy online dla zielonych!

Zakupy online dla zielonych

  1. Sprawdź, czy na aukcji na pewno jest zaprezentowane to, co chcesz kupić np. czy nie jest tam gra w postaci „kodu”, podczas, gdy Ty chcesz kupić płytę CD. Przeczytaj dokładnie opis, jeżeli dalej nie jesteś pewny, co jest przedmiotem aukcji, skontaktuj się ze sprzedawcą.
  2. Sprawdź, czy dany produkt nie jest bublem. Poszukaj opinii na jego temat w internecie, popytaj znajomych, zadaj pytanie na forum. Przeszperaj całą stronę aukcji w poszukiwaniu haczyków. Np. Kupujesz laptopa, sprawdź, czy zestaw akcesoriów jest w opisie i cenie, czy to tylko „ładny obrazek” na zachętę.
  3. Sprawdź, czy sprzedawca jest rzetelny. Mówi nam o tym liczba pozytywów, fakt, że posiada różnego rodzaju certyfikaty lub znaczki „standard…”.
  4. Zmierz się dokładnie, porównaj wymiary swoich ciuchów, z tym który chcesz kupić/zmierz długość wkładki buta. Raz przeżyłam kobiecą tragedię. Prawy but pasował, a lewy nie… Magia.
  5. Nie oszukuj/nie zapomnij zapłacić! Wylicytowałeś to teraz płać i płacz. Największymi bucami są ludzie biorący udział w aukcjach charytatywnych lub wszelkiego rodzaju „bazarkach”, którzy potem nie płacą za to co wylicytowali. Zwłaszcza jeżeli kwota nie poszybowała zbyt wysoko!
  6. blablabla…zakupy online dla zielonych? Ta notka umarła, kogo ja chcę uczyć, jak sama dałam się naciąć?! Jestem wściekła!!!

Życie zweryfikowało moją wiedzę

Myślałam, że umiem robić W MIARĘ bezpieczne zakupy w internecie. Jakże się myliłam. Wybrałam sprawdzonego, rzetelnego sprzedawcę z mnóstwem pozytywnych komentarzy. Było ich ponad parę tysięcy! Była to legalna firma, dodatkową zachętą był znaczek „Standard A…”, to znaczy, że jakość obsługi klienta w tej firmie jest na najwyższym poziomie, że jak w banku mam, że dostanę co chciałam, bez zawyżonych kosztów wysyłki blablabla”. Te zakupy wybitnie nie wyszły. No coś między nami nie pykło. Chyba musiałam kliknąć „kup teraz” w złą godzinę, bo od początku do końca z moją transakcją było, delikatnie mówiąc, „coś nie tak”. 

Co się stao?

Łazienka jest zamknięta. Dej śrubokręt! A tak na poważnie to…pierwszy raz w życiu uzbierałam sobie kasę na coś wow extra. Byłam turboostrożna, pomagał mi Gajowy, który dospołu ze mną wybierał sprzęt, szukał haczyków, małych druczków, umów z gwiazdką itp. Uznaliśmy jednomyślnie, że sprzedawca jest godny zaufania, a sprzęt jest git.

Cóż…

– Przesyłka przyszła ze sporym opóźnieniem (została nadana kilka dni później, niż powinna, także zapłaciłam za kuriera, żeby czekać na nią, tak jak gdyby mi ciotka z Ukrainy wysyłała coś pocztą polską listem ekonomicznym. Może dojdzie za rok, a może wcale. Piniondz w błoto. Nie, nie jestem kretynką. Nikt tam nie miał urlopu!
– Dość drogi (dla mnie!) sprzęt na czas podróży firmą kurierską, które nie słyną ze zbytniego dbania o zawartość przesyłek (pracuję jako logistykieł, wiem co mówię…jest dramat!), był zapakowany proszę państwa…w kawałek czarnej folii. Mówię wam, to musiała być jakaś specjalna folia z magicznymi zdolnościami, która miała + 100 do bezpieczenstwa! Tylko to tłumaczy niefrasobliwość sprzedawcy, który prawie dwie moje pensje postanowił zabezpieczyć kawałkiem folii…
– Podałam swój numer telefonu, godziny w których i GDZIE można dostarczyć przesyłkę, a także informację, że KONIECZNIE DO RĄK WŁASNYCH. Czekając na przesyłkę w pracy, dowiedziałam się, że pięć minut temu odebrał ją mój Teść w swoim własnym, prywatnym domu. Nie, nie jestem kretynką, w formularzu dostawy podałam poprawny adres! Także ten…miło, że ktokolwiek czytał moje instrukcje…o które sami prosili.
– Paczka była niekompletna, w dodatku w tak absurdalny sposób, że aż rozdziawiłam gębę i zaczęłam jeszcze raz doszukiwać się haczyków w opisie aukcji, bo to było zbyt debilne, żeby było możliwe. A jednak! Miało być, a nie ma! Po szybkim mailu i kilku dniach na oczekiwanie „reszta” mojego zamówienia dotarła bezpiecznie na miejsce. Już nawet nie próbowałam podawać adresu z pracy…bo i tak to nie miało sensu.

The end, happy end?

To może nie są wielkie przewinienia, ale co się nerwów przez te trzy tygodnie (bo tyle trwała cała impreza) najadłam, to moje. Ostatecznie sprawę udało się jako tako zakończyć pozytywnie. A ja na przyszłość będę wiedziała, że choćbyś się człowieku spawiował tęczą z brokatem i naumiał wszystkich poradników mówiących, jak robić zakupy online…to i tak możesz mieć zwyczajnego PECHA. Na to już nic nie poradzisz. 

Chodź mnie troszkę popocieszaj na fanpage Pani Miniaturowa

Skip to content