Dwa warkoczyki i sala operacyjna
To było tak dawno, że pamięć zaczęła płatać mi figle. Sieć podpowiada, że strajk pielęgniarek z początku grudnia miał miejsce w 2000 roku. To właśnie wtedy leżałam przykuta do łóżka po operacji kręgosłupa. Moja ulubiona pani pielęgniarka pogładziła moje blond warkoczyki i powiedziała, że jutro już nie przyjdzie, ale mam się nie martwić, bo zajmie się mną moja mama.
Pani się nią zajmie… i resztą dzieci też
Wyobraź sobie, że Twoje dziecko właśnie przeszło poważną operację kręgosłupa. Miało korygowaną skoliozę i lordozę, podpięte jest do aparatury, która śpiewa wraz z rytmem jego serca, a jego drobne ciałko otaczają rureczki. Dreny, cewnik i dwie kroplówki. Dziecko nie wyje z bólu prawdopodobnie dzięki regularnym dawkom morfiny, wstrzykiwanej domięśniowo lub innych środków przeciwbólowych. I dowiadujesz się, że od jutra jest strajk pielęgniarek, które odchodzą od łóżek pacjentów. Tak. Od łóżek dzieci po operacji kręgosłupa również. Dzisiaj wszyscy mówią mi, że jestem silna. O nie, naprawdę twardą babką jest moja Mama, która zajmowała się nie tylko mną, ale też kilkoma nastolatkami, z którymi dzieliliśmy salę pooperacyjną. Wspierała ich psychicznie, informowała jedyną pielęgniarkę co i jak, a także przekonywała upartego młodzieńca, by pozwolił sobie ulżyć w bólu. Pamiętam, że nie spał dwa dni. Tak bardzo go bolało, lecz nie pozwalał sobie podawać morfiny, bał się uzależnienia. Był już uświadomionym młodym człowiekiem. Miał 17 lat. Przy mnie był dorosłym panem. Ja byłam małą buźką, która wystawała zza szpitalnej kołdry. Mała twarzyczka i króciutkie dwa warkoczyki. I byliśmy sami. Dzieci, nastolatki, moja mama. Czasem jakaś babcia czy ciocia pozostałych małych pacjentów.
Wtedy się nie bałam
Przed operacją mieszkałyśmy z pozostałymi dziewczynkami zakwalifikowanymi do zabiegu, na oddziale, w którym warunki pozostawiały wiele do życzenia. Nocą po szpitalnych korytarzach biegały karaluchy. Stare, drewniane okna, nie domykały się. Farba łuszczyła się, płatami odłażąc od ścian. Pościel szorstka, sprana, miejscami poprzecierana i dziurawa. Na szczęście dzieci są jak szczury. Szybko przystosowują się do nowej sytuacji. Nie narzekały, nie marudziły… no, może czasem na jedzenie. Lub na niektóre opiekunki, które wzbudzały strach i inne, nie dające się określić uczucia. Może niesprawiedliwości? Jeździłam tam kilkukrotnie. To tam wydarzyło się kilka historii, które już opisałam na moim blogu. O pani, która próbowała wcisnąć mnie w sztywne ramy utartych schematów – Urwane skrzydełko. To tam, życie pokazało mi jakie potrafi być pokrętne. Zostałam niesłusznie oskarżona o kradzież, lecz darowano mi, gdy dowiedziano się gdzie pracują moi rodzice. Jak gdyby dzieci lepszych rodziców nie kradły. Nie żebym żałowała, że zostałam zwolniona od podejrzeń. Bardziej nie pasował mi powód, jaki wystarczył personelowi szpitala. Lecz wtedy niczego się nie bałam. Przed operacją kazali mi związać jakoś włosy. Nie umiałam. Jedna z dziewcząt pożyczyła mi swoje gumeczki i zaplotła mi dwa warkoczyki.
Teraz się boję
Znów zbliża mi się operacja. Jestem 17 lat starsza i boję się jak jasna cholera. Bycie nieświadomym, beztroskim dzieckiem ma swoje zalety. Wiedziałam, że sprawa jest poważna, wiedziałam co oznacza strajk pielęgniarek, czułam dławiącą rurę z respiratora, czułam przeszywający ból, ale… jakoś to było. Dzieci są jak szczury, łatwo się dostosowują. Szybko się regenerują i stają na nogi. Dzieci nie mają czasu na banie się i narzekanie. Nie zawsze wiedzą z czym wiąże się zabieg, któremu mają być poddane. Nie wiedzą jak będzie bolało, ile trzeba będzie leżeć w łóżku, ani czy potem trzeba będzie ćwiczyć. Ale ja już wiem jak to jest. Jestem dorosła. Jestem świadomą panikarą, która staje w obliczu wyboru: zachować się jak mięczak i spaprać sobie i dziecku życie swoim kalectwem, albo pokazać jedynemu synowi, że jego matka ma jaja i nie podda się tak łatwo. Wybrałam to drugie. Boję się. Tak bardzo się boję. Widzę setki czarnych scenariuszy. Widzę horror powikłań, nieprzewidzianych zdarzeń, a nawet błędów w sztuce lekarskiej. Widzę też najgorsze, które sprawia, że zaczynam się trząść. Nie o siebie. O dalsze losy mojego dziecka. Co zrobi jak mnie zabraknie? Kto mnie zastąpi? Kto będzie przy nim trwał na dobre i na złe, bez względu na to, jak go ścieżki w życiu poniosą? Setki pytań, brak odpowiedzi. Boję się, ale się nie poddam. Dam radę. Nikt nigdy nie powie mojemu synowi, że jego mama jest tchórzem. Bo ja zawsze muszę dawać radę i tym razem też ogarnę. Nie czekam, bo czas ucieka. Moja choroba nie.
Tylko kto zaplecie mi przed operacją dwa małe warkoczyki?
Poznaj najmniejszą autorkę polskiej blogosfery – Panią Miniaturową, niepełnosprawną mamę z Opola o ciętym języczku. Polub mój fanpage na Facebooku, aby już zawsze być na bieżąco z nowościami na blogu!