Styl życia

Zabawy, za które nasi rodzice urwaliby nam głowę

Widząc co wyprawiają dzieci można jedynie złapać się za głowę i krzyknąć „co im strzeliło do łba!”. A ja uśmiecham się pod nosem i przypominają mi się wszystkie zabawy, za które nasi rodzice daliby nam szlaban do końca życia…gdyby tylko się o tym dowiedzieli.

Jak tak sobie pomyślę o tych wszystkich wygłupach, dzikich zabawach i kretyńskich pomysłach, na jakie regularnie wpadaliśmy, to aż mi ciarki po plecach chodzą. Lecz nie dlatego, że dziś wiem, że cudem uniknęliśmy tragicznego wypadku. O nie. Przeraża mnie fakt, że to mój syn za parę lat zacznie być bohaterem podobnych przygód. Oby jego wybryki kończyły się równie dobrze co moje. Bo osiwieję przed 40stką : )

Dla młodych mam, o słabszych nerwach, zacznę od lajtowych pomysłów, które bardziej irytowały sąsiadów, niż mogły się przyczynić do nabicia guzów… By momentalnie przejść do tych bardziej hardcorowych.

Zabawy, za które nasi rodzice urwaliby nam głowę

Rower – marzenie każdego dziecka moich czasów, zwłaszcza jeżeli był to BMX lub „góral”. Gdy tylko zorientowałyśmy się z koleżanką, że w trakcie gwałtownego hamowania na odpowiedniej nawierzchni, można wykonać efektowny łuk, przy akompaniamencie żwirowego szszszzzuuuuuuuur, mieszkańcy z drugiego końca dzielnicy nie mieli spokoju. Ani ładnych uliczek. Poznaczyłyśmy wszystkie okoliczne uliczki „kreskami” z hamowania. Można by powiedzieć, że porobiłyśmy drogom rozstępy ; ) Takie z nas „drifterki” były. 

Kąpanie się w jeziorze w ubraniach zaliczył chyba każdy. Ale czy zdarzyło Wam się kąpać 1 kwietnia, bez ręczników, żeby rodzice nie zorientowali się, gdzie byliście? No właśnie… Nie wiem jakim cudem się nie przeziębiłyśmy, ale był to bardzo ciepły dzień (czego nie można było powiedzieć o wodzie). Był i pozytywny skutek. Żadna z nas nie zachorowała później przez dwa lata i wmawiałyśmy sobie, że to na pewno przez tą kąpiel w jeziorze. Kąpieli nago niestety nie zdążyłam zaliczyć, zresztą co ja będę biedne ryby straszyć takimi widokami…

Peryferia mają to do siebie, że zawsze blisko są pola i łąki. A jak pola to i rowy melioracyjne, żeby nadmiar wody mógł swobodnie spływać do rzeki. Największa frajda to było zrobić mostek ze znalezionej opony i w pełnym pędzie przebiegać po niej tam i spowrotem. Obowiązkowo w zakres zabawy „w rowie” wchodziło budowanie szałasu z ponad dwumetrowych żółtych kwiatów, o mocnych łodyżkach. Podobne do słoneczników, do dziś nie wiem co to były za kwiaty, ale jako „dach” sprawdzały się idealnie. A kto wpadł do wody lub w pokrzywy…miał pecha. I mokre majtki : )

W naszej okolicy tu i ówdzie leżały sterty betonowych płyt. Niektóre przechylone, inne popękane, część się ruszała. To był najlepszy plac zabaw naszego dzieciństwa! Super kryjówki, najfajniejsze „bunkry”, „huśtawki” i schowek na różne dziecięce skarby. Nikt nie był w stanie nas stamtąd wygonić. Obok rosły krzaki jeżyn, więc sprawność mieliśmy doskonale wyćwiczoną, żeby nie spaść prosto w kolce : ) I nie trzeba było wracać do domu na obiad.

Wraz z wiekiem rośliśmy nie tylko my, ale i skala naszej głupoty. Znaleźliśmy olbrzymią, opuszczoną, ni to stodołę, ni to oborę. Pełen zachwyt! Stodoła miała coś w rodzaju strychu, gdzie kiedyś składowano słomę. Podówczas już mocno stęchłą i śmierdzącą. To były piękne czasy, jeszcze nikt nie miał alergii, a roztocza znaliśmy tylko z książek do biologii. Bawiliśmy się w tym brudzie i kurzu, aż wreszcie wpadliśmy na pomysł zrzucenia część słomy ze stryszku na parter. Następnie zorganizowaliśmy zawody kto jest na tyle odważny, żeby skoczyć w dół. Oj długo dyndałam na krawędzi bojąc się skończyć, ale wreszcie i Miniaturowa pofrunęła i nawet nie zdążyła wrzasnąć, bo to tylko dwa metry były ; ) Więcej skakać nie chciałam, bo tchórz ze mnie i panikara niemiłosierna.

Mieszkałam i mieszkam dalej nad Odrą. Oczywiście nie byłoby rzeki bez różnych jej dopływów. Przez naszą dzielnicę przepływa malutka rzeczka, którą nazywałam „śmierdką”, choć oficjalnie zwie się chyba…Czarnka. Równie urocza nazwa, dla tak czystej rzeczki, że aż kamienie barwiła na rdzawo. Dzieci nie byłby dziećmi, gdyby nie pchały się do wody. Mieliśmy na tyle rozsądku, żeby trzymać się z dala od śluzy na Odrze, zresztą krzyż stojący w pobliżu był aż nadto wymowny, żeby uważać. Ale nad rzeczką żadnego krzyża nie było (gdzie jest krzyż?!?), więc i tam zawędrowaliśmy kuszeni śliweczkami z pobliskich krzaczko-drzewek. Jak się dostać na drugą stronę? Wreszcie znaleźliśmy drzewo, na którym ktoś zawiesił linę. Dzieciaki huśtały się na tej linie, a gałąź trzeszczała złowrogo. Nigdy nie odważyłam się pohuśtać, bo byłam za słaba, żeby umieć przelecieć na drugą stronę rzeczki. Wiedziałam, że nawet nie ma co próbować. Jakiś czas później gałąź pękła i chłopak z naszej okolicy skąpał się w zimnej wodzie, ale nic mu się nie stało. Na szczęście.

Spytałam dziewczyn zaprzyjaźnionego forum, jakie miały zabawy, które doprowadziłyby ich rodziców do zawału. Przy niektórych odpowiedziach nieźle się uśmiałam : )
Pisownia oryginalna.

Kąpiel nago w jeziorze

w 97′ roku Polową podwórka, w tygodniu, kiedy nasi rodzice byli w pracy, kąpaliśmy się w piaskownicy po brzegi wypełnionej wodą powodziową. W ciuchach. Dzwonilam tez do wróżek na 0-700 ale tajemnica dotrwała do pierwszego rachunku telefonicznego. W zimie, bez kurtek wychodzilam z wyżej wspomnianymi na dach bloku (10pieter ) i krzyczelismy ludziom do wentylacji.

Ja jako dziecko bawiłam się w składowisku buraków cukrowych. Robiliśmy w nich niby bunkry i tam siedzieliśmy. Do tej pory mam ciary jak sobie pomyślę jak tego rodzaju zabawy mogły się zakończyć gdyby te buraki nad nami się na nas zwaliły.

Spacery w srodku nocy i granie w podchody, dzwonienie do drzwi sasiadow i chowanie sie w rowach (w nocy oczywiscie), rzucanie sie kamieniami z chlopakami z sasiadniej ulicy (dziewczyny kontra chlopaki-jednemu moj kamyk rozcial brew w kierunku skroni), chowanie sie w stodolach i skakanie na kostki slomy

Skakanie ze szczytu domu (wysokość strychu nad pierwszym piętrem, dom w trakcie budowy, więc bez dachu jeszcze) na kupę piachu

Szaber na ogródkach działkowych, bieganie po rusztowaniach zewnętrznych na wysokości 3/4 piętra, „zwiedzanie” czynnych wyrobisk ,wapnia chyba, za osiedlem chabrów…

Skakanie z mostu do rzeki😉 „

Ja się kąpałam na srebrnym na golasa pojechalysmy na wagary z koleżankami no w maju. Nie pytajcie jaka woda zimna

My za dzieciaka wspinalismy sie bele słomy. Nie takie walce jak teraz mozna zobaczyc na polach, tylko na klocki 1mx1mx2m składowane na polu na wysokosc około 2 pięter … mnóstwo tam bylo szczelin głębokich na pare metrów… gdyby ktos tam wpadł to albo kark złamany, albo smierc glodowa. Nie bylo jak po pomoc zadzwonić bo kto by tam w tych czasach slyszał o komórkach. Wołania tez by nikt nie usłyszał. Tak sie bawiliśmy ku rozpaczy i bezradności Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej. Ale rodzice żyli w błogiej nieświadomości. Czasem tylko matka się za głowe łapała skąd w moich włosach tyle wołków zbożowych… ; )

Muszę przyznać, że niezłe z nas były gagatki. I wiecie co jest najlepsze? Choć zawsze mieliśmy szalone pomysły, to mimo wszystko nikomu z nas nic złego się nie stało. Mieliśmy dużo zabawy w tamtych czasach i jeszcze więcej szczęścia. Oby nasze dzieciaki odziedziczyły to po nas. Pozwólmy naszym dzieciom przeżyć swoje dzieciństwo jak należy.

Pochwal się w komentarzu swoim najlepszym numerem, jaki wykręciłeś w dzieciństwie. 

Spodobały Ci się nasze zabawy? Nie zapomnij polubić fanpage Pani Miniaturowa, aby pozostać na bieżąco ze wszystkimi nowościami na stronie!

Skip to content