Dzielę na trzy – Raz. Dwa. Trzy. Nie żałuj i ty.
Ręka zastyga w bezruchu, oczy tępo wpatrują się w kawałek surowego mięsa. Zmiażdżony tłuczkiem, rozerwane tkanki ociekają resztką krwi. To w sumie mogło być teraz twoje serce, ale nie, to wciąż tylko kotlet. A ty dziewczyno, po co dzielisz na trzy? Jego już nie ma. Sama kazałaś się wynosić. Nie żałujesz, ale nadal wszystko dzielisz na trzy.
Na trzy
Po praniu wciąż chowasz w szafkach dzielone na trzy ręczniki, te do kuchni, dla dziecka, dla niego. Jego ulubione, z pracy przywleczone. Lepiej to spakuj, oddaj mu, by pretensji nie miał, że go okradłaś. Wszak wszystko czego nie zabrał, bo zapomniałaś, bo nie mógł, bo nie chciał, to ukradłaś. Zapamiętaj to sobie zła dziewczyno, która jeszcze jakiś czas, w chwilach zamyślenia, będzie wszystko dzielić nie na pół, lecz na trzy. Głupi układ kromek w chlebku. 30 deko szynki, co po czasie się okazuje, że dla ciebie z dzieckiem, to nawet tyle jest za dużo. Przed obiadem znów wyciągniesz trzy talerze, wpatrując się w zegarek, jakby on miał zaraz wrócić. Ale nie wróci, sama tego chciałaś i nie żałujesz. A ty wciąż z przyzwyczajenia dzielisz na trzy. Zła na siebie chowasz ten pieprzony talerz, masz ochotę wyrzucić go przez okno, tak jak jego ulubiony widelec. Bo ty go nigdy nie lubiłaś, wiecznie o nim zapominałaś. Kto robiłby aferę o widelec? Ale robił i nie tylko o to, o studia, o pracę, o koleżanki, o życie, o każdy uśmiech. Nie żałujesz. Lecz wciąż, nadal, jak cholerne zombie, dzielisz na trzy. Bo zawsze było trzy. Bo ostatnie lata twojego życia to było trzy. Ty, On i Ono. I było dobrze, przez sekund trzy. Raz. Dwa. Trzy. Czar prysł. Dałaś szansę. Nie jedną… Raz. Dwa. Trzy. Zmądrzałaś. Wyrzuciłaś. I bardzo dobrze. Narzeczoną ma się jedną. A nie… Raz. Dwa. Trzy…
Nazwijmy to traumą po rozstaniu. Była. Szybko minęła. Policzyłam tylko raz, dwa, trzy. I czar prysł.