Równi i równiejsi
Pisanie o innych ludziach jest wyjątkowo trudne. Bardzo łatwo jest kogoś urazić, zostać oskarżonym o zniesławienie lub co gorsza…być źle zrozumianym. Tak. Uważam to za najgorsze, bo nawet najlepsze intencje i najszczersze chęci wyjaśnienia sprawy nie pomogą, gdy ludzie odbiorą nasze słowa nie tak jak sobie tego życzyliśmy. Wtedy choćbyśmy nie wiem jak długo tłumaczyli wszystko od nowa, ludzie negatywnego zdania nie zmienią. Równi i równiejsi
Pierwsze zderzenie z przykrą rzeczywistością
My, niepełnosprawni, mamy swoje specyficzne potrzeby. Z tych ludzkich potrzeb najbardziej pragniemy być szanowani na równi z innymi i traktowani sprawiedliwie. Chcemy swobodnie poruszać się w przestrzeni publicznej, mieć takie same prawa i możliwości co inni. Niektórzy z nas stawiają na samorozwój. Pragną zdobywać wykształcenie, pielęgnować swoje pasje, poszerzać horyzonty. Jedyną rolą osób sprawnych, a w głównej mierze, rządzących, jest likwidacja barier architektonicznych i mentalnych, które tkwią w umysłach społeczeństwa. Nie wymagamy nic więcej. Mówiąc kolokwialnie – dajcie nam swobodę poruszania się w środowisku, a o resztę zadbamy sobie sami. Tak myślałam. Do czasu, gdy poszłam na studia. Tam poznałam ludzi z gatunku – równi i równiejsi.
Słowem wstępu
Dwa ostatnie lata na uczelni spędziłam na intensywnej nauce, prowadzeniu badań, pisaniu pracy magisterskiej i obserwacji relacji osób niepełnosprawnych z wykładowcami. Do jakich doszłam wniosków? Czego jeszcze może chcieć osoba niepełnosprawna od ludzi? To proste. Nie krzywdźcie nas nierównym traktowaniem.
Zapewne, gdy wyjaśnię jak krzywdzono osoby niepełnosprawne, a pośrednio studentów z naszego roku, to się żachniecie. „To żadna krzywda, mieliście lepiej i powinniście się z tego cieszyć” – odezwą się głosy protestujących.
Otóż nie. Ja uważam inaczej. Ale zacznijmy od początku.
Kukułcze jajo
Już w czasie rekrutacji na studia zauważyłam pewne nieprawidłowości. Pojechaliśmy z kolegą sprawdzić, czy znajdujemy się na liście osób przyjętych. Po potwierdzeniu dobrych wieści z ciekawości zaczęliśmy przeglądać listę osób, które odtąd będą naszymi nowymi kolegami i koleżankami. Obok imion i nazwisk były wpisane oceny z dyplomów. Na długiej liście osób przyjętych roiło się od piątek i czwórek, uwagę zwracała samotna trójka na końcu. Trochę nas zdziwiło, że została przyjęta osoba z tróją z licencjata, skoro na liście rezerwowej było jeszcze sporo osób z czwórkami. Ale nie wnikaliśmy, ot polska rzeczywistość i dziwne rzeczy się zdarzają. Cieszyliśmy się, że nas przyjęto i na ten moment nam to wystarczało. W trakcie semestru dowiedzieliśmy się, że jedyną przyjętą z tróją jest osoba niepełnosprawna. Wzruszyliśmy ramionami, pewnie chodzi o kwestie finansowe i uczelni bardziej opłaca się mieć osobę z orzeczeniem – pomyśleliśmy. Nie wnikaliśmy. Nie nasza sprawa.
Studia to nie spa
Z upływem tygodni coraz bardziej zaczęto nas uświadamiać, że już nie jesteśmy w przedszkolu dla studentów, tylko na magisterce. Zaczęło się robić poważniej, wiele osób rozpoczynało prace, zakładało rodziny, skupiało się na nauce do stypendium, by wyciągnąć ze studiów jak najwięcej.
Ale nie wszyscy.
Ruszyły pierwsze zadania domowe (śmiesznie to brzmi w kontekście studiów), projekty, referaty, prasówki, laboratoria – mówiąc w skrócie – zaczął się tęgi wycisk.
Ale nie dla wszystkich.
Były osoby, które przez cały tok studiów przedryfowały, niczym kłody wrzucone do rzeki, lub przejechały na cudzych plecach niczym pasożyty. Zbyt ostre słowo? Nie znajduję w tej chwili lepszego. Nawet po miesiącach kilku latach od zakończenia studiów, temat ten budzi wśród moich znajomych silne emocje i żywe dyskusje. Tak być nie powinno, a było.
„Czepiasz się Miniaturowa, przecież on na pewno był bardziej chory niż myślisz”
W grupie „ujawnione” osoby niepełnosprawne mieliśmy tylko dwie. Oczywiście byłam to ja i X. Oboje jesteśmy „zero-pięć-er” (05-R – upośledzenie narządu ruchu). Czyli o żadnych ograniczeniach umysłowych nie ma mowy. Zresztą kto by puścił na studia osobę o obniżonej sprawności intelektualnej? Wydaje mi się, że zwyczajnie nie dałaby sobie rady. Choć oczywiście mogę się mylić. Tak czy inaczej zanim wyszła ciemna strona mocy z X, dużo rozmawialiśmy. Poznałam jego historię chorób, styl bycia, a także to jak lubił spędzać czas wolny. Częste wypady do kina, sushi barów, knajp, pizzerii, spotkania z dziewczynami. Wesoły, wygadany z dużym poczuciem humoru. Student jakich wielu. Jedyną różnicą była rzucająca się w oczy niesprawność.
Niepełnosprawna na studiach – czy to taka kula u nogi?
Jestem gadułą. Zawsze brałam aktywny udział w zajęciach. Gdy były prace w grupach często to mnie powierzano rolę Lidera, który poprowadzi resztę do upragnionego zaliczenia przedmiotu. To także ja pierwsza zgłaszałam się do przedstawiania referatów, prezentacji itd. (w myśl idei- im szybciej będę to miała z głowy tym dłużej będę mogła potem leniuchować). Wykładowcy słuchali mnie z uwagą i lubili chwilę poświecić na dyskusję z grupą (tak, misję zagadywacza też czasem wypełniałam). Przy czym udawało mi się zachować umiar i nie być nadgorliwym upierdliwcem, dzięki czemu koleżanki i koledzy nie przewracali oczami, że znowu się zgłaszam do odpowiedzi. Nie! Nie jestem kujonem, nie jestem ambitnym zdobywcą wszechświata. Jestem leniem i lubię mieć wszystko szybko z głowy. Ale zdawałam sobie sprawę, że nie ma nic za darmo. Spokój na zajęciach może mi zapewnić jedynie mocny start i zrobienie pozytywnego wrażenia na wykładowcach. Później już się nie wychylałam ustępując pola pozostałym chętnym.
Nie wszyscy byli chętni
Niektórzy nie zamierzali z siebie dać nawet, niezbędnego do przeżycia na studiach, minimum. W czasie podziału na grupy X siedział i patrzył. Czyżby „równiejsi” nie musieli tego robić? Potrafił przez tydzień nie dopisać się do żadnej grupy roboczej, by zostać dopasowanym dopiero dwa tygodnie później przez wykładowcę. W wyniku tego, oczywiście omijała go praca nad pierwszym etapem projektu. Zjawiał się na gotowe. Gdy wyznaczono mu zadanie i napisano dokładnie co ma robić też tego nie robił. Bo po co? Wiedział, że grupa w końcu nie wytrzyma nerwowo i zrobią to za niego, aby wykładowca nie obniżył wszystkim oceny. Gdyby trafił do mojej grupy taka sytuacja nie miałaby miejsca. Pokazałabym mu, że projekty robi się głową, a nie nogami, więc nie ma przeszkód, aby dać z siebie wszystko. A tymczasem X dawał nic.
Nic nie pomagało
Nie pomagały rozmowy, tłumaczenie, proszenie, proponowanie pomocy w wykonywaniu zadania. „Równiejsi” wykazują zero chęci współpracy, zero poczucia obowiązku. Wiedział, że nic nie wskóramy, bo nikt nie odważy się niepełnosprawnemu zwrócić uwagi w taki sposób, w jaki rozprawiono by się z osobą sprawną. Owszem, raz, czy dwa zdarzyło się, że Lider jego grupy rozmówił się z wykładowcą, jak się sprawy mają. Oni tylko wzruszali ramionami tłumacząc, że to obowiązek Lidera trzymać dyscyplinę w grupie. I chcąc nie chcąc, po licznych próbach wymuszenia na X, aby łaskawie wziął się do roboty grupa musiała za niego nadrabiać zaległości, zdobywać informacje wymagane na zajęciach i opracowywać jego część projektu. Od czasu do czasu X zaszczycał kolegów odrobieniem swojej działki. Ale sposób w jaki to robił i liczba błędów, (których nawet po pokazaniu mu i proszeniu o to, nie zamierzał poprawiać!) wymuszały na grupie poprawianie za niego całej pracy. Sytuacja robiła się coraz bardziej kuriozalna. Koleżanki i koledzy coraz mnie lubili X. Czy ktoś im się dziwi? Nikt nie lubi osób bezczelnych i leniwych, które z kpiącym uśmieszkiem na twarzy powtarzają jak mantrę „nie zrobiłem”, „nie mam”, „nie napisałem”. Pytali go dlaczego, tłumaczyli, znów prosili, apelowali do rozsądku. Wszystko na darmo. X wyraźnie bawiła ta sytuacja. Nas nie.
Kto kogo i na kogo?
A wykładowcy? Biernie obserwowali sytuację, nie wtrącali się, nie reagowali na skargi. Pozwalali na takie zachowanie, które odważę nazwać się faworyzowaniem. Niektórzy są równiejsi… A dobrze wiemy, że gdy w większej grupie ktoś ma lepiej, momentalnie cała reszta czuje do tej osoby niechęć. Wiele osób wiedziało, że to wszystko jest nie fair. Czuli do niego urazę, że bez mrugnięcia okiem wykorzystuje swoją sytuację. Czy to była wina X? Po części tak, bo ta sytuacja była mu bardzo na rękę. Lecz uważam, że część winy ponoszą wykładowcy, którzy do tego dopuścili. Nie powinni byli lekceważyć skarg studentów. Nie powinni biernie się przyglądać jak X pasożytuje na grupie. Nie powinni byli pozwalać mu na notoryczne nieprzygotowanie do zajęć. Może zabrzmi to brutalnie, ale sorry, nie każdy musi studiować. A już na pewno nie za karę, ani na siłę, będąc za uszy przeciąganym z roku na rok, mimo oblanych egzaminów.
Studenci nie byli ofiarami
Moim zdaniem wyrządzono X krzywdę. Nierównym traktowaniem zrobiono z niego uczelnianą miernotę. Pokazano mu, że można bez przykrych konsekwencji wygodnie przeżyć długi czas w lenistwie, wegetując od poprawki do poprawki. To nie była moja sprawa, ale było mi za jego zachowanie wstyd. Pokazał wszystkim jacy potrafią być niektórzy z nas. To przez niego, w oczach wielu studentów z naszego roku, niepełnosprawni już zawsze będą widziani jako leniwi i nieodpowiedzialni. Ale już nie jesteśmy na studiach. Życie szybko pokaże mu, że już nie jest na studiach. Taryfa ulgowa się skończyła. I teraz to ON poczuje się oszukany.
My – niepełnosprawni, jacy chcemy być? Równi czy równiejsi?
Polub mój fanpage na facebooku – Pani Miniaturowa