Piękna będę, cała zielona z zazdrości!
Łypię jadowicie na zdjęcie w kolorowym pisemku. Coś niepokojąco trzeszczy, trzaska, poskrzypuje. Słyszysz? To dźwięk dupy pękającej z żalu, że nie jestem taka piękna, jak modelka z okładki. Gdy byłam smarkulą zazdrościłam wszystkim i wszystkiego. Nie okazywałam nikomu niechęci z tej okazji, bo wiedziałam, że to nie ich wina, że oni coś mają, a ja nie. Ale i tak chciwie pochłaniałam spojrzeniem nowe buty, kolczyki, fryzury, spodnie, rowery, komputery, koleżanek.
Trawa u sąsiada zawsze jest bardziej zielona
Dzieci chyba już takie są, że najbardziej pożądają to, co inni mają. Obojętnie co by to było. Nawet jeśli same mają wszystko nowe, ładne, modne, a nawet lepsze od innych. Tak nas chyba natura zaprogramowała, że trawa u sąsiada wydaje się być bardziej zielona niż te suche wiechcie rosnące w naszym ogrodzie. Och, tak! Jestem pewna, że również posiadałam coś, czego zazdrościły mi inne dzieci. Gdyby ktoś mi to wtedy powiedział, popukałabym się w grzywkę. Tak, w tę grzywkę, której nie cierpiałam, a w którą moja mama z uporem maniaka kazała mnie obcinać pani fryzjerce.
Czy zazdrość jest spoko?
Zazdrość ma tylko jedną zaletę. Zmusza nas do ogarnięcia dupy, gdy coś nam nie pasuje w naszym ciele. Motywuje. Daje siłę. Kształtuje ambicje, marzenia i cele. O tak, potrafi to robić. Pod jednym warunkiem: że ta zazdrość popycha nas do wzmożonej pracy nad sobą, a nie do obgadywania bogu ducha winnych ludzi.
Na pewno wiesz o co mi chodzi:
– Patrz, Iksińscy mają nowy samochód.
– Pewnie za kasę z lewych interesów! Złodzieje!
– Wow, ale piękna kobieta!
– Fu, co za anorektyczka!
– Och, jakie ona ma włosy!
– Takie długie to pewnie zniszczone siano…
– Świetny tatuaż.
– Zobaczymy, aż będzie stary i sflaczały.
Można tak wymieniać bez końca!
Chcę być piękna!
Naście lat temu spojrzałam w lustro i pomyślałam, że z takim ryjem to ja nie wychodzę z domu. Na szczęście później szybko stwierdziłam, że znudziło mi się bycie pryszczatą, krótkowłosą dziewczynką, o brwiach jak Frida Kahlo, popylającą w chłopięcych-skejciarskich bezkształtnych workowatych ciuchach, które były na nią dwa rozmiary za duże. Pozazdrościłam sąsiadce pięknych brwi – ogarnęłam swoje krzaczyska. W szkole pozazdrościłam dziewczętom pięknych długich włosów, którymi co i rusz smagały mnie po twarzy – zaczęłam ukrywać się przed matką wołającą, że czas jechać do fryzjera 🙂 To był intensywny czas eksperymentów i dziwactw. Prycham śmiechem, gdy przypomnę sobie, jak hurtowo lepiłam dla koleżanek kolczyki peniski. Z początku byłam arcy-bezguściem. Nie ufałam poradnikom, wolałam swoją intuicję i metodę prób i błędów. Do teraz uważam, że kosmetoblogi nie są wyrocznią. Na szczęście po kilku latach odnalazłam poczucie stylu. (poczytaj o moich wpadkach modowo-kosmetycznych) Przestałam wyglądać jak eksperyment naukowy , a zaczęłam przypominać kobietę. No tak z grubsza 🙂 W końcu mam 133 cm wzrostu!
Piękna nie znaczy próżna
Gdy byłam dziewczynką, wmówiono mi, że tylko pustaki dbają o siebie. Makijaże, wymyślne fryzury, ciuchy podkreślające kształty, eksperymentowanie z kosmetykami i z modą… tak, to wszystko było domeną pustych lalek barbie o małym rozumku. Pranie mózgu w tym temacie to krzywda, którą wyrządzono wtedy niejednej dziewczynce. Zajęło mi kilka lat, by zrozumieć, że dbanie o siebie nie dowodzi o czyjejś próżności i samolubstwie! Dziś już wiem, że tak samo jak konstruktywna zazdrość potrafi nas zmienić na lepsze, tak samo dbanie o siebie, dla siebie(!), przyniesie nam wiele dobrego. Poprawę humoru, pozytywne spojrzenie na siebie i świat. Nabranie pewności siebie i krok w kierunku pozbycia się kompleksów.
Nie odbierajmy sobie szansy, wmawiając sobie, że bycie zadbanym to bycie gorszym. Nie. Nie idźmy tą drogą.
A Ty? Lubisz się czasem trochę porozpieszczać? Skomentuj tutaj lub na fanpage Pani Miniaturowa.