Panna Pandem i ja
Minął rok z hakiem od kiedy do Polski dotarła epidemia. Stojąc w butach, nie ściągając płaszcza, przekazała, że ona tylko na chwilę. Krygowała się jeszcze, raz po raz wycierając buty w przybrudzoną wycieraczkę. Nieśmiało rozglądała się po przedpokoju (laubie!), wstydząc się wejść głębiej do domu. I tak stała niczym kot w progu, wpuszczając zimne marcowe powietrze, a lico jej blade, pożółkłe i schorowane, wodziło zdziwionymi oczyma po wszystkich domownikach. Kim jesteście, jak się macie, pytała oczami, bo do gadki wciąż niemrawa. A Polacy, naród gościnny, szerzej drzwi otworzyli i serdecznym gestem do środka prosić zaczęli. Kiełbaskę skroili, wódeczkę na stół dali, słój ogórów otwarli, a nawet dzieci zawołali, by wierszyk zaśpiewały.
I tak z początku niepewna, co miała przyjść tylko na chwilę, została na dobre. Rozsiadła się jak u swoich i już jej za nic nie szło wygonić. Rychło nabrała rumieńców i ochoty do większej swawoli. Najpierw przysiadła się do dziadka i zagadywała go, aż mu tchu od tej gadki brakło. Później z matką zaczęła krzątać się po kuchni, aż tamta całkiem z sił opadła. Gdy nikt nie patrzył dzieci za nosy wytargała i na dwór wychodzić zabroniła. Wszyscy mieli zostać w domu i bawić się w niekończące się z nią rozmowy. Tak jej się spodobało u gościnnych Polaków, którzy rychło tej zabawy z Panną Pandem pożałowali, a i szybko chorować zaczęli.
Jeden po drugim z sił opadali, kasłali, gorączkowali. Już im przy niej nic nie smakowało. Siedzenie w domu spowszedniało, a pamięć… o czym ja tu miałam… A! Pamięć im jakby coś mgłą przykryło, a na piersiach coś ciężkiego siadło. Mrowili się w tych domach bez ustanku, bledła wszelka ratunku nadzieja. Kto się schować przed Panną próbował, tam zaraz w drugiej izbie go odnalazła i chętnie się przysiadała, ośmielona, rozkręcona. Z taką gościną przyjęta i za świetną towarzyszkę zabaw wzięta.
Jaki będzie koniec tej bajki?